Veni, vidi, vici...no może jeśli
chodzi o samo zwycięstwo, to nie do końca się udało. Prawdą jest, że Florent
Amodio z Bratysławy wyjechał bez medalu, ale z drugiej strony czy nie udało mu
się dokonać o wiele trudniejszego?
W poprzednich latach bywało
bardzo różnie, a jego zmagania na zawodach niejednokrotnie kończyły się czymś,
co nazwać by można mniej lub bardziej spektakularną katastrofą. Kiedy wydawało
się, że jest naprawdę nieźle i Florent wrócił do formy, to w programie dowolnym
paraliżował go taki stres, że cała energia, lekkość i radość z jazdy, jakie go
charakteryzowały ginęły zupełnie. No i następowała katastrofa, jak choćby to,
co przydarzyło się podczas jego programu dowolnego w Budapeszcie w 2014 roku. Ciężko było patrzeć, a momentami jeszcze
ciężej uwierzyć, że to ten sam Florent, który trzy lata wcześniej skakał z
radości na Briana Jouberta po zdobyciu złotego medalu i tytułu Mistrza Europy w
2011 w szwajcarskim Bernie. I czy po tym wszystkim, ktoś (no może poza
najwierniejszymi fanami) wierzył, że Amodio jeszcze wróci, ale ten prawdziwy
Amodio? I że zawojuje arenę Mistrzostw Europy w sobie tylko właściwym stylu? A
jednak udało mu się. Wrócił, dwoma świetnymi programami pokazał na co go naprawdę
stać i choć medalu nie zdobył, to z całą pewnością sprawił, że zapamiętamy go
właśnie dzięki tym zawodom, a te co mniej udane występy odejdą w zapomnienie.
Być może świadomość, że w zasadzie nie ma już niczego do stracenia, że niezależnie
od wyniku, to będą jego ostatnie zawody, sprawiła, że się przełamał. Może
powrót do współpracy z Morozovem, a może miał tutaj znaczenie szereg zupełnie
innych elementów.
Po programie krótkim Florent
zajmował co prawda dopiero ósme miejsce, ale fenomenalny występ w programie dowolnym zagwarantował mu ostatecznie czwartą pozycję z klasyfikacji ogólnej.
Do
brązowego medalu zabrakło mu nieco mniej niż 1.3 punktu, 2 punkty więcej i z
Bratysławy wyjechałby ze srebrem. Mimo jednak faktu, że medalu nie zdobył, to
dokonał tu czegoś niezwykłego, czegoś czego niewielu zawodnikom udało się
zrobić. Wrócił na ostatnie zawody w swojej karierze w świetnej formie. Zarówno
pod względem technicznym (poczwórny Salchow wykonany na początku programu
dowolnego, udany potrójny Axel itd.), jak i prezentacyjnym. To był taki
Florent, jakiego pamiętamy z jednego najlepszych sezonów. Zawodnik, który
program na zawodach umie pojechać z taką energią, poczuciem humoru, swobodą,
potrafi mieć taki kontakt z publicznością, jakby występ w czasie zawodów, to
była dla niego czysta przyjemność. Kto inny umiałby to zrobić w takim stylu jak
Florent Amodio?
A to, co działo się w czasie progamów za bandą i po programie dowolnym w Kiss&Cry, to już zupełnie inna historia, ale z całą pewnością jak rzadko nazwa tej strefy pasowała idealnie do sytuacji.