Sporo zaskoczeń, niespodziewane zwroty akcji, zabójcze emocje, nieoczekiwane spotkania i wiele innych. Tak to mniej więcej wyglądało w Budapeszcie.
Nasze wysokoprocentowe wsparcie zaprawione zaraźliwym
entuzjazmem dotarło akurat na czas, choć
cała wyprawa rozpoczęła się dość ciekawie, bo od awarii ogrzewania w wagonie
z kuszetkami, gdzie miałyśmy wykupione miejsca. A awaria ogrzewania zimą w
pociągu, to naprawdę niezłe przeżycie. Na szczęście mili panowie z obsługi
pociągu przenieśli nas do wagonu sypialnego, dzięki czemu ostatecznie
uniknęłyśmy hipotermii (chociaż niewiele brakowało!). I w ten oto sposób, dzięki
zbiegowi okoliczności zupełnie od nas niezależnych, spędziłyśmy podróż w bardzo
komfortowych warunkach w wagonie sypialnym. Potem było już tylko ciekawiej, ale
zanim przejdziemy do sensownych relacji z samych zawodów, to musimy zaznaczyć dwie
rzeczy:
ogromny plus dla publiczności reagującej niezwykle
żywiołowo na wszystko, co działo się na lodzie i ogromny minus dla
organizatorów zawodów za ich perfekcyjną dezorganizację.
O potędze tej ostatniej przekonałyśmy się już przy pierwszym
kontakcie z węgierską myślą organizacyjną.
Oj tak, węgierska myśl organizacyjna jest tak niepojęta i pokrętna, że
nasze bezpośrednie zetknięcie musiało obfitować w niespodzianki. Przykro to
stwierdzić, ale organizacja zawodów pozostawał naprawdę wiele do życzenia
(przynajmniej od strony kibiców, bo wciąż mamy nadzieję, że od strony
zawodników wyglądało to lepiej). Długo by się rozwodzić nad tą kwestią, ale tak
naprawdę głównym problemem (z którego wynikały pomniejsze kłopoty) była
komunikacja z obsługa techniczną zawodów. Przede wszystkim, ze święcą trzeba by
szukać kogokolwiek wśród osób obsługujących zawody (ochrony, wolontariuszy,
osób sprawdzających bilety itd.) posługujących się w sensowny sposób językiem
angielskim, czy też jakimkolwiek innym poza węgierskim. W efekcie nikt nic nie
wiedział i przy jakiejkolwiek wątpliwości robił się niezły chaos. Jednak prawdziwe apogeum osiągnięte zostało w
ostatnim dniu zawodów, czyli w niedzielę. To, że pary sportowe dopiero wtedy
kończyły swoją rywalizację wydawało się podejrzanym pomyłem od samego początku
i nikt, kto przeczuwał, że nie skończy się to dobrze niestety się nie pomylił.
Ceremonia przyznania medali zakończyła się mniej więcej o godzinie 14:15,
natomiast Gala miała się rozpocząć o 15:00. I w ciągu tych 45 minut trzeba było
opuścić halę, żeby następnie wejść do niej z powrotem. O ile to pierwsze poszło
dość łatwo, to druga część operacji przebiegła raczej ekstremalnie. I nie
wiadomo było komu współczuć bardziej – ochroniarzowi próbującemu zapanować nad sytuacją przekazując
kompletnie niezrozumiałe komunikaty w języku węgierskim (które zamiast
usprawnić całą akcję, tylko pogorszyły sprawę) czy ludziom próbującym zrozumieć,
o co w tym wszystkim chodzi i którędy to można, a którędy nie można wchodzić.
Do tej chwili nie wiem, jakim cudem nie zakończyło się to ogólną katastrofą.
Tak czy siak, zawody zakończone, my wróciłyśmy szczęśliwie z Budapesztu
i obiecujemy, że szczegółowe relacje z zawodów pojawią się tu lada chwila. Prace
nad nimi są w toku.
A żeby urozmaicić oczekiwanie na nie prezentujemy część naszego ekwipunku na czas tych zawodów:
I zapewniam, że jeśli ktoś się dobrze przypatrzy nagraniom (szczególnie tym z programu dowolnego solistów), to bez problemu po tych transparentach nas tam odszuka.
Zatem w oczekiwaniu na relacje zachęcamy do poszukiwań! A jeśli ktoś był na miejscu, to być może już sobie nasze transparenty przypomniał ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz